Lechu, czyli opowieść o Dance, diecie i najlepszym smalcu na świecie
Lechu pojawił się u nas znienacka, przywiózł go ówczesny prezes skansenu w Olsztynku Marian Juszczyński. Lechu oczywiście nie pojawił się sam, cała chmara gości zajęła w pewne piątkowe popołudnie naszą gospodę w celach o których wspominał już Adam Mickiewicz „Jedzą, piją, lulki palą,..”
Lechu na samym wstępie zaznaczył że jest na diecie po czym ruszył w kierunku tzw. wiejskiego stołu gdzie znajdowały się wyroby tak nasze jak i zaprzyjaźnionych producentów. Chleby z Olsztynka(piekarnia GS), alkohol od Czarka Gerwina(kultowa Szrek wódka zwana też Mazurską bagienną i Krupnik Piłsudskiego)wędzone pstrągi(zakupione w Rychnowskiej Woli i uwędzone w naszej wędzarni) i kilka innych „rarytasów” z naszej kuchni, m.in bigos.
Kilka słów o bigosie-gotował go Asterix(jeden z naszych kucharzy, na zdjęciu z Lechem) w wojskowej kuchni polowej zlokalizowanej kilka metrów od budynku gospody. Asterix, człowiek niezwykle przyjazny otoczeniu, geniusz zup i wielbiciel mocnych trunków(pokażcie mi kucharza który nie pije) miał pewną fizyczną cechę, charakterystyczną dla ludzi wielkiego formatu, a mianowicie tzw „nikczemny wzrost(podobnie jak Napoleon-157 cm, czy Sienkiewicz-154 cm ) Z racji warunków fizycznych Asterixa zmuszeni byliśmy wkopać w ziemię(do połowy koła) tą wojskową kuchnię o 4 potężnych garach opalanych drewnem. Widok Asterixa stojącego na jednym z kół (mimo wkopania kuchni w ziemię nadal była ona zbyt dużych gabarytów aby mógł ja obsługiwać z pozycji klasycznej) i mieszającego kapustę wielką chochlą był dla gości siedzących w ogródku niewątpliwą atrakcją. Bywały dni, gdy Asterix przesadził z degustacją trunków co sprawiało, że goście mieli okazje do zawierania nielegalnych zakładów-wpadnie do kotła czy nie wpadnie? Nigdy nie wpadł.
Bigos, który pewnego dnia stał się zarzewiem konfliktu z niemiecką wycieczką(ale o tym napisze przy okazji bigosu) zatrzymał Lecha na krótko-zainteresowany ciemnym kolorem wypytywał o szczegóły technologiczne, po czy ruszył dalej. Jego uwagę przykuł smalec (przyznam nieskromnie że mojej roboty) , obejrzał go dokładnie, zapytał o pochodzenie i spróbował. No i się zaczęło -smalec, żytni chleb z Olsztynka i ogórki kiszone(produkcja własna Bab Pruskich) zawładnęły duszą i podniebieniem pana prezydenta Lecha Wałęsy. Pomiędzy kolejnymi kromkami usłyszeliśmy opowieść o rybach, wędkowaniu, najlepszym smalcu na świeci(przypominam że to moja robota) i o tym , co Danka by zrobiła gdyby się dowiedziała że małżonek diety nie przestrzega(„urwałaby mi głowę, jak nic urwałaby”)
Po pięciu(a może siedmiu) kromkach chleba ze smalcem pan prezydent odpłynął w kierunku stołu gdzie podaliśmy obiad. Żurek w chlebku chyba mu smakował, uwag negatywnych nie było i nastał czas drugiego dania. Na pytanie kelnerki-schabowy(a podawaliśmy takiego z kością) czy ryba(filet z sandacza) pan prezydent odpowiedział zdecydowanie
-oczywiście że ryba, wszak dzisiaj jest post(przypominam był piątek)
Do dzisiaj nie wiem, czy Lechu konsumując nasz smalec zapomniał o bożym świecie(w tym o poście) czy tez może z racji obecności cebuli i jabłek uznał go za danie jarskie?
Jedno jest pewne, nasza gospoda przypadła mu do gustu bo kilkukrotnie zajeżdżał do nas podróżując między Gdańskiem i Warszawą.